Musimy razem ukończyć ten maraton

Ten tekst przeczytasz w 5 minut
dr Magdalena Namysłowska
dr Magdalena Namysłowska
fot. materiały prasowe

Z dr Magdaleną Namysłowską o wojnie na Ukrainie, uchodźcach i kondycji psychicznej polskiego społeczeństwa rozmawia Marta Biernacka.

Od początku wojny widzimy w relacjach medialnych, w swoim sąsiedztwie, na Facebooku, podnoszące na duchu obrazy ludzi śpieszących na pomoc uchodźcom. Jak odbiera Pani to pospolite ruszenie pomocowe?

Przeżyliśmy dwa ciężkie pandemiczne lata, w czasie których niemal codziennie konfrontowaliśmy się z lękiem. Większość z nas ma już po prostu dosyć tego poczucia bezsilności, bezczynności, zamknięcia w domu. Dlatego teraz, kiedy mamy do czynienia z bardziej namacalnym zagrożeniem - bo wirusa ciężko było sobie wyobrazić - ruszyliśmy na pomoc. Widzimy wojsko, które niszczy kraj, zabija niewinnych ludzi. To wpływa na wyobraźnię i emocje, wyzwala aktywność, mobilizuje. Działanie to bardzo dojrzały mechanizm obronny. Zajmując się wspieraniem uchodźców, odwracamy uwagę od własnego strachu. Druga ważna rzecz to empatia i poczucie bliskości z sąsiadami, którzy przecież od lat budują wraz z nami polską gospodarkę. Trzecia zaś to nasza sytuacja polityczno - ekonomiczno - społeczna. Żyjemy w dużym chaosie politycznym, niestabilności, a to wyzwala niezwykle intensywne procesy grupowe, rodzi potrzebę jednoczenia się we wspólnocie. Pomoc uchodźcom traktujemy jako naszą wspólną sprawę, ponad podziałami.

Nagle przeskoczyliśmy z sytuacji pandemicznej do innej, wojennej. Łączy je trauma.

Trauma to słowo pochodzące ze starożytnej greki oznaczające uraz, przebijanie skóry. To bardzo celna metafora naruszania ciągłości. Freud zauważył, że to naruszenie może dotyczyć nie tylko cielesności, ale też psychiki. Trauma to takie wydarzenie, z którym nie możemy sobie poradzić, coś ponad miarę. Nie przeszliśmy jeszcze procesu regeneracji, uzdrowienia po pandemii, a już mierzymy się z nowym, potwornym wojennym lękiem. W czasie pandemii ludzie się od siebie odsuwali, popadali w pewnego rodzaju hibernację. To powodowało izolację społeczną, wyalienowanie. Ciężar przeżywania traumy w samotności okazał się tak wielki, że w momencie wybuchu wojny, niemal zapomnieliśmy o pandemii.

24 lutego, kiedy Putin najechał Ukrainę, statystyki nadal mówiły o 200 zgonach dziennie, czyli blisko 1500 śmierciach tygodniowo. To przecież ogromna liczba! Być może tak aktywnie i intensywnie rzuciliśmy się na pomoc Ukrainie również dlatego, aby wyleczyć własną traumę z czasów pandemii? Musimy być jednak bardzo uważni, bo nasza naruszona pandemią psychika jest delikatna. Łatwo może zadziałać mechanizm przenoszenia cierpienia i traum naszych sąsiadów na nas samych. Dlatego ważne jest zadawanie sobie pytań - jak mocna jest moja psychika, na ile jestem w stanie pomagać, za kogo jestem odpowiedzialny?

Stoimy przez kolejnym ważnym wyzwaniem i pytaniem - co będzie za kolejne tygodnie. Czy starczy nam entuzjazmu, aby pomagać?

Nasza codzienność się diametralnie zmieniła. Jeszcze długo będziemy dzielić się naszą przestrzenią domową, życiową, szkolną z uchodźcami. Obawiam się, że z biegiem czasu ta sytuacja może doprowadzić do powstania bardzo dużych antagonizmów. To mogą być nawet nieświadome procesy kumulowania frustracji i złości, np. na brak systemowej pomocy od państwa. Jestem ciekawa, czy ktoś w rządzie w ogóle myśli o tym globalnie.

Trudno jest przewidzieć, jak się zachowamy jako społeczeństwo w kolejnych miesiącach. Czy będzie w nas wytrwałość, złość, obojętność? Może zaczniemy się znieczulać? Jak będą się asymilować matki z dziećmi, które przyjechały do nas z Ukrainy, a jak zareagujemy gdy dołączą do nich po wojnie także ich mężowie? Wielu Polaków myśli o wojnie jako o sytuacji przejściowej. Mam wrażenie, że najtrudniejszy będzie ten moment, w którym okaże się, że uchodźcy zostaną u nas dłużej. Zastanawiam się dlaczego rząd nie wprowadza żadnych systemowych rozwiązań? Nie myśli się o tym co będzie za 3-4 miesiące. Dlaczego naraża społeczeństwo na bardzo trudne grupowe emocje?

Jak rozmawiać z uchodźcami, których zapraszamy do domu, o traumie i o przyszłości?

Pierwsze podstawowe pytanie brzmi - czy i jak rozmawiać o traumie. Nie można bowiem mówić o przyszłości, jeśli nie rozbroi się chociaż trochę traumy. To bardzo delikatny temat, bo przecież naturalne jest, że my także nosimy w sobie różne emocje. Z jednej strony jest to atawistyczny lęk przed zagrożeniem, z drugiej ciekawość. Sztuka i umiejętność trudnej rozmowy, której my psychiatrzy uczymy się przez całe zawodowe życie, polega na podążaniu albo równolegle z daną osobą, albo krok za nią. Jeśli ktoś nie jest gotowy opowiadać o swoich traumatycznych doświadczeniach, nie zmuszajmy go do tego, nie naciskajmy. Jeśli zaś chce nimi podzielić, ułatwmy mu to, pozwólmy mu się wygadać. Jak już przejdziemy etap oswajania traumy, możemy zacząć rozmawiać o przyszłości. Zanim to jednak zrobimy, zastanówmy się: jak długo jesteśmy gotowi pomagać, na co nas ekonomicznie i psychicznie stać. Dopiero wtedy zapytajmy naszych gości jakie są ich plany, co zamierzają, jak sobie wyobrażają kolejne miesiące, czy chcą zostać na stałe w Polsce, czy też będą chcieli wrócić odbudowywać swój kraj. Szczera rozmowa jest niezwykle ważna, bo jednej i drugiej stronie daje poczucie sprawczości, świadomego wpływu na sytuację. Może pomóc uchronić tych ludzi przed popadnięciem w marazm i psychiczną niemoc, co jest tak częste u osób po silnej traumie.

Jeśli przyjmujemy w domu uchodźców z Ukrainy, czy lepiej jest określić nasze granice? Powiedzieć wprost: zapraszamy Was do siebie na miesiąc, dwa, a potem pomożemy znaleźć Wam mieszkanie i pracę. Czy może jednak powinniśmy dać czas na ochłonięcie? Jak dawać wsparcie, nie tracąc panowania nas swoim życiem?

Kiedyś psychiatrzy, psychologowie uważali, że duży smutek, depresyjny nastrój, wycofanie od kontaktów społecznych w procesie żałoby może trwać nawet pół roku i jest to całkowicie naturalne. Od niedawna mówi się o tym, że już po dwóch miesiącach człowiek wychodzi z najtrudniejszych emocji, zaczyna powoli stawać na nogi. Myślę, że możemy to odnieść w jakiś sposób do sytuacji emigrantów. Oczywiście wiele zależy od konkretnej sytuacji. Inaczej będzie reagować osoba, której mąż czy ojciec został w kraju i walczy, a inaczej będzie się zachowywać się rodzina, która straciła swoich bliskich. Na pewno pierwsze dwa tygodnie, miesiąc czy w trudniejszych przypadkach nawet dwa miesiące, to czas, który powinniśmy dać naszym gościom na przepracowanie traumy na ich własnych zasadach. Jeśli ktoś ma tylko przestrzeń na dwa tygodnie pomocy, to powinien powiedzieć to otwarcie. Jasne stawianie sprawy to bardzo dojrzałe zachowanie.

A jak rozmawiać z dziećmi o planach wsparcia uchodźców?

My, dorośli, świadomie decydując się na przyjęcie uchodźców pod swój dach, na pewno inaczej widzimy tę sytuację niż nasze dzieci. Dla nich może ona się łączyć z realną stratą: przestrzeni, własnego pokoju, uwagi rodziców. Tym będą zmuszone się przez jakiś czas dzielić się z nowymi lokatorami. To może być dla nich bardzo dotkliwe, zwłaszcza w świetle ostatnich trudnych pandemicznych lat. Szczególnie mogą przeżywać to nastolatkowie, bo to oni zdaniem psychologów, zostali najmocniej dotknięci przez pandemię. Izolacja, oderwanie od rówieśników, szkoły, normalnych społecznych zachowań i aktywności dokonała w ich psychice ogromnych spustoszeń. Moi pacjenci, a pracuję dużo z młodzieżą, o dziwo, mało mówią o samej wojnie. Ona wydaje im się odległa, bo nadal przeżywają postpandemiczne traumy i depresje. Ale już o sytuacji współistnienia z zaproszonymi przez rodziców uchodźcami wspominają, bo to w znaczny sposób wpływa na ich codziennie życie. Dlatego przed przyjęciem gości z Ukrainy powinna się odbyć narada rodzinna. Porozmawiajmy szczerze z dziećmi, opowiedzmy im o swoich planach, o tym jak będzie od teraz wyglądało życie, co się zmieni, ile to może potrwać, dlaczego podejmujemy taką decyzję. Zapewnijmy dzieci o tym, że zawsze mogą przyjść, powiedzieć nam o swoich wątpliwościach, że ich zdanie się liczy.

Gdzie jesteśmy jako społeczeństwo? Czy nadal w momencie silnej mobilizacji, aktywności, działania? Czy to już czas, w którym zaczynamy się zastanawiać się co będzie dalej?

Ja to widzę tak: wraz z początkiem pandemii zaczęliśmy biec maraton przetrwania. W momencie agresji Rosji na Ukrainę byliśmy gdzieś na 30 kilometrze, zbliżaliśmy się do mety. Wybuchła wojna i zostaliśmy zmuszeni ostatnie 12 km przebiec sprintem. Wystrzeliliśmy pod wpływem nagłego zastrzyku adrenaliny. Ale ona musi opaść. Nie da się zmobilizować świeżych sił po tak długim biegu. Po dwóch latach pandemii, życia w zagrożeniu, lęku, izolacji, w rzeczywistości pełnej negatywnych bodźców, słuchania o śmierci, oderwania od normalności, jesteśmy bardzo zmęczeni. Mamy w sobie dużo mniej radości, kreatywności, trudne rzeczy szybciej wytrącają nas z równowagi. Desperacko potrzebujemy odpoczynku, a przed nami kolejne trudne tygodnie, miesiące, może lata. Dlatego warto świadomie spojrzeć na tę sytuację, racjonalnie rozłożyć siły. Może nie warto biec sprintem tych ostatnich kilometrów, a lepiej je po prostu przejść? Zwłaszcza, że musimy jeszcze podać rękę tym, którzy bez naszej pomocy, w ogóle nie mają szans ukończyć tego maratonu? Pocieszające jest to, że robimy to razem, ramię w ramię. Bo dziś to wspólnota daje największą siłę. I właśnie o jej zachowanie musimy walczyć najmocniej.